Bajki, baśnie, legendy, mity, klechdy etc.

O pierwszej miesiączce jak i zakupie nowej mikrofalówki.

Moderatorzy: koko, szym

Bajki, baśnie, legendy, mity, klechdy etc.

Postprzez Lacrima » 3 czerwca 2009, o 15:04

Każdy z was słuchał lub czytał baśnie, czy legendy. Założyłam ten temat, dla tych, którzy lubią je czytać, a nie mogą ich teraz nigdzie znaleźć :)


Bajka rosyjska
KAŁABOK

W pewnej rosyjskiej wsi żyła sobie para staruszków - dziadek i babcia. Mieli własną chatkę, ogródek i mały skrawek ziemi do uprawiania. Niespecjalnie im się powodziło, bo rosyjska emerytura nie jest zbyt wysoka i musieli bardzo oszczędzać. Pewnego razu, gdy uzbierali trochę mąki, babcia postanowiła upiec jednego kałaboka, czyli okrągłą bułkę drożdżową. Babcia miała dobry humor i dorobiła mu z resztki ciasta nos, ze śliwek sympatyczne oczka a uśmiech wycięła nożykiem. W każdym razie kałabok wyglądał bardzo sympatycznie i apetycznie.
Kiedy kałabok piekł się w piecu, z nieba spadła iskierka życia. Wpadła przez komin i osiadła na bułeczce. Wtedy stał się cud i kałabok ożył. W piecu było mu strasznie gorąco i postanowił się zdrzemnąć.
Gdy nadeszła odpowiednia pora, staruszka wyjęła kałaboka z pieca i uśmiechnęła się z radości, bo jeszcze żaden kałabok nie wyszedł jej taki sympatyczny. Nie zdawała sobie sprawy, że ten kałabok był inny, niż wszystkie kałaboki, które widziała w życiu. Położyła go na talerzyku, na parapecie, aby ostygł.
A gdy już tak sobie leżał i studził się, w pewnym momencie obudził się i ziewnął, a zaraz potem spojrzał na świat. Ujrzał drzewa, płotek, kury grzebiące w ziemi w poszukiwaniu robaków i warzywa w ogródku. W pewnym momencie usłyszał, że ktoś się zbliża i postanowił udawać, że nie żyje...
- Spójrz, na naszego kałaboka! - poprosiła babcia dziadka - To ci dopiero będzie uczta. To najapetyczniejszy kałabok, jakiego kiedykolwiek upiekłam!
Dziadek podszedł do okna, pochylił się nad kałabokiem i rzekł oblizując wargi:
- Oj tak, wygląda smakowicie. Już mi ślinka cieknie...
Jak się domyślacie, kałabokowi nie spodobała się wizja pożarcia przez dziadka i babcię i postanowił zmienić swoje przeznaczenie uciekając w świat. Gdy nikt na niego nie patrzał, sturlał się z parapetu na ziemię przed domem i poturlał dalej, pod płotkiem, przez dróżkę aż znalazł się w lesie. A tu nagle spotkał zająca. Zając przyjrzał mu się uważnie i zawołał:
- Ale fajne ciacho! Zaraz je zjem!
A kałabok, nie wiedząc jak wybrnąć z opresji, zaśpiewał, aby mieć chwilkę do namysłu. W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że nasza dzielna, zbuntowana bułeczka była nad wyraz inteligentna i na dodatek bardzo uzdolniona wokalnie.
- Z workiem zboża trafiłem do spichlerza, w piecu mnie upieczono, na talerzyku studzono, od babci uciekłem, od dziadka uciekłem i od ciebie, od zająca, teraz ucieknę!
I wiedząc już, co robić, poturlał się dalej. Zając próbował go dogonić, ale kałabok był szybszy. A gdy zwierzak zmęczył się i został daleko w tyle za kałabokiem, bułeczka spotkała wilka.
- Ho, ho... Co ja widzę?! - zdumiał się wilk - Jedzonko! I na dodatek samo przyszło! Mniam, mniam...
- Nie jedz mnie, szary wilku - poprosił kałabok - a zaśpiewam ci piosenkę. Co ty na to?
- No dobrze, nie widziałem jeszcze nigdy śpiewającego ciastka. Ale tylko odroczysz to, co nieuniknione.
I tutaj kałabok zaśpiewał mu tę samą piosenkę, którą usłyszał niedawno zając. Zmienił tylko zakończenie...
- ...I od ciebie, od wilka, teraz ucieknę!
I poturlał się nasz bohater przez krzaki kłujących malin, w których wilk utknął na tyle długo, że kałabok zniknął mu z pola widzenia. Ale miał pecha i trafił na niedźwiedzia. Ten przyjrzał mu się, mlasnął paszczą bo pociekła mu ślinka i już chciał bułeczkę zjeść, gdy ta nagle zaśpiewała. Zaskoczyło to misia. Gapił się na kałaboka jak głupi i nie wiedział co robić. A gdy otrząsnął się z oszołomienia, usłyszał ostatnie słowa piosenki:
- ...I od ciebie, od niedźwiedzia, teraz ucieknę!
I kałabok rzucił się do ucieczki, a niedźwiedź za nim! Ale kałabok był mały, okrągły, zwinny i turlał się szybciej od misia, który w końcu się zmęczył i usiadł na jakimś starym, powalonym pniu drzewa, aby odsapnąć.
Wtedy kałabok wpadł prosto pod nogi rudemu lisowi. Bardzo doświadczony w kwestiach ucieczek, zaczął mu śpiewać swoją piosenkę:
- Z workiem zboża trafiłem do...
- Czekaj, czekaj! Nic nie słyszę! - zawołał lis i wyjaśnił - Stary jestem i niedosłyszę. Możesz się trochę zbliżyć, bo nie rozumiem, co do mnie mówisz...
Kałabok zbliżył się troszkę i znowu, lekko zdenerwowany faktem, że dopracowana do perfekcji metoda ucieczki wymaga poprawek, zaczął śpiewać:
- Z workiem zboża trafiłem...
- Ciągle nic nie słyszę! - zawołał lis - Tylko coś jakby bzyczenie komara! Możesz zbliżyć się bliżej, do mojego ucha?!
No i kałabok wturlał się na ścięty pieniek, a lis usiadł obok i nadstawił ucho. Bułeczka zaczęła śpiewać, a lis, jak nie kłapnie paszczą! Am i mniam! I po kałaboku. Był i został zjedzony! Ale taki widać los był mu pisany - uciekał, uciekał, ale przed przeznaczeniem uciec nie zdołał.
I jaki z tego wszystkiego morał wynika? Nawet największy spryciarz, prędzej czy później trafi na kogoś, kto go przechytrzy.


Bajka ukraińska (dla dzieci xD)

CHOCHLIKI

Żył sobie kiedyś dobry i uczciwy chłop, któremu w życiu się nie wiodło. Ciężko pracował na kawałek chleba od rana do wieczora, a mimo to nie potrafił nakarmić do syta swych dzieci. Co zebrał zboże, to pożerała je pleśń. Krowy mleka dawać nie chciały, a gdy kwiaty w ogrodzie nadawały się do sprzedaży, zwierzęta uciekały z obory i wszystko tratowały. Kiedy na chwilę się uspokajało i gospodarz cieszył się, że odbija się od dna, nagle spadało na niego jakieś nieszczęście. I tak od wielu lat. Rok po roku. Ale pogodny był i nie załamywał się. Być może dlatego, że podtrzymywały go na duchu dzieci, które radośnie tańczyły, gdy grywał im na skrzypkach.
Pewnej niedzieli, gdy po pracowitym tygodniu zagrał dzieciom, a te puściły się w tan, wyskoczyły niespodziewanie spod podłogi jakieś małe ludziki i zaczęły tańczyć razem z nimi. Zdumiał się biedak i przeraził, gdy rozpoznał w nich psotne chochliki! Wiedział już, dlaczego nic mu nie wychodziło i ciągle się psuło. Przestał grać, a chochliki skryły się w szparze pod piecem.
Chłop nie dał po sobie poznać, że wie z kim ma do czynienia i wesoło zapytał:
- Kim jesteście?
- Jesteśmy dobrymi skrzatami - skłamały chochliki.
- Nie za ciasno wam tam, w tej szparze? - zapytał chłop.
- Nie! - odpowiedziały z dumą chochliki i dodały - Potrafimy zmieścić się wszędzie, gdzie zechcemy.
- Eee, nie wierzę! - odparł biedak i wyjął z szuflady krowi róg - Do tego rogu na pewno się nie zmieścicie!
- Połóż go na podłodze, to sam się przekonasz!
Tak też uczynił, a wszystkie chochliki wskoczyły do środka i zawołały:
- Gotowe! Już w nim jesteśmy!
Na to tylko czekał sprytny chłopina. Od razu, w mig go zakorkował i wszystkie chochliki zostały uwięzione.
- Wypuść nas! - zapiszczały błagalnie, ale nadaremno.
Biedak zaniósł róg do starego, porzuconego młyna i przywalił go ciężkim, młyńskim kołem służącym niegdyś do mielenia ziarna.
Od tamtej pory w życiu chłopa wszystko zmieniło się na lepsze. Szybko stał się najbogatszym gospodarzem w okolicy i wielu sąsiadów mu zazdrościło. A najbardziej pewien bogacz, który dotąd był najbogatszym chłopem we wsi. Nie mógł ścierpieć, że komuś powodzi się lepiej niż jemu. Pragnął dowiedzieć się, dlaczego tak się stało.
Poszedł więc do chłopa w odwiedziny. Udając przyjaciela dowiedział się wszystkiego o chochlikach, a nawet tego, gdzie zostały uwięzione.
Zawistnik udał się nazajutrz do starego młyna. Z wielkim trudem odwalił kamień młyński i odkorkował krowi róg. Nawet sekunda nie upłynęła, gdy wyskoczyła z niego cała chmara psotnych chochlików.
- Uwolniłem was, abyście mogły wrócić do swego gospodarza. Bardzo się za wami stęsknił.
Ale chochliki zadrżały ze strachu i zapiszczały:
- Oj, to zły człowiek! Mało co nas nie zabił! Nie chcemy już mieć z nim nic do czynienia, bo gotów znowu zrobić nam krzywdę! Ale z ciebie bardzo poczciwy i dobry człowiek. Uwolniłeś nas, więc z wielką chęcią zamieszkamy u ciebie!
- Nie, nie, nie! - zawołał bogacz, ale zrobić już nic nie mógł.
Chochliki przyczepiły się do niego jak rzep do psiego ogona i razem z nim trafiły do jego chaty. Pochowały się w szparach między deskami w podłodze i nigdy więcej ich nie ujrzał. Mógł za to ujrzeć skutki ich psot i złośliwych figli. Przez jakiś czas próbował wywabić je ze szpar, aby uwięzić, ale chochliki drugi raz na ten sam podstęp nabrać się nie chciały. Po kilku tygodniach zawistny bogacz stał się największym biedakiem w okolicy, a po kilku kolejnych - w całym kraju.


Autor: Sław Michał Antosiewicz
wrzesień 2005
MEIN HERZ BRENNT!!!


J...... :*
Lacrima
Nabijacz
 
Posty: 475
Dołączył(a): 23 sierpnia 2007, o 08:53

Postprzez Patela » 3 czerwca 2009, o 16:54

CHOCHLIKI xDD bardzo ciekawa bajeczka ;o
'Chochliki przyczepiły się do niego jak rzep do psiego ogona i razem z nim trafiły do jego chaty' :chupa: .
Avatar użytkownika
Patela
Zaawansowany
 
Posty: 168
Dołączył(a): 15 maja 2009, o 07:08
Lokalizacja: z WDK

Postprzez Lacrima » 7 czerwca 2009, o 20:01

Bajka chińska
SIEDMIORO BRACI

U brzegu morza, u podnóża gór, mieszkał pewien miły staruszek. Miał on siedmioro synów, a każdy z nich był wielkim siłaczem i olbrzymem. Pewnego razu rzekł ojciec do synów:

- W złym miejscu stoi nasza wioska. Od zachodu ciągnie się pasmo wysokich gór, a od wschodu groźne morze. Czy moglibyście je odsunąć?

Bracia spełnili prośbę. Nim upłynęła godzina, w miejscu morza i gór znalazła się żyzna, czarna ziemia. Została ona zasiana i wydała przebogate plony. Od tej pory wszystkim mieszkańcom wsi byt się poprawił i nie cierpieli już głodu.

Wieść o mlekiem i miodem płynącej krainie dotarła do samego cesarza, który choć niczego dobrego dla ludzi nie uczynił, postanowił zagrabić ich mienie. Wysłał więc do wsi poborców podatkowych, aby przekonali się na własne oczy, ile było prawdy w opowieściach i rozkazał dokonać konfiskaty wszelkie dóbr.

Wysłannicy przybyli do wsi w dobrym momencie, gdy wszyscy bracia udali się na wycieczkę. Gdy ujrzeli, jak dobrze powodzi się wieśniakom, zabrali im dosłownie wszystko nie pozostawiając ani jednego ziarnka zboża. Ten sam los spotkał staruszka.

Gdy bracia wrócili do domu, zastali ojca smutnego. Zajrzeli do spichlerza, a ten świecił pustkami. Gdy starzec opowiedział, co się stało, w żyłach braci zagotowała się krew. Rozsierdziło to ich tak mocno, że nie namyślając się długo, od razu ruszyli do stolicy sprawiedliwości szukać.

A gdy stanęli u wrót miasta, strażnicy zaryglowali wrota i nie chcieli ich wpuścić.

Najstarszy brat, zwany Niespożytą Siłą, tylko palcem pstryknął w bramę i ani jeden pyłek po niej nie pozostał. Wtedy drugi brat, Dmący Wicher, dmuchnął i wszystko, co stało na drodze do pałacu, zostało zmiecione.

Po chwili cała siódemka stanęła na pałacowym placu. Znaleźli na nim wbity w ziemię wielki, błyszczący miecz wykonany z najtwardszej stali, którego nikt od wieków nie potrafił wyjąć. Naparł na niego bokiem trzeci brat, Żelazne Ramię i miecz rozleciał się na drobne kawałeczki.

Nie spodobało się to cesarzowi i nakazał spalić braci. Cały dzień wojsko i służba cesarza układała wokół braci drewno i gdy podpalono je, wystąpił do przodu Oporny Żarowi. Wszedł w sam środek płomieni i rzekł rozczarowanym głosem:

- Cosik mi zimno. Moglibyście jeszcze trochę drew dorzucić?

Widząc, że ogień żadnej krzywdy braciom uczynić nie może, doradcy cesarza podrzucili mu myśl, aby wrzucić ich do morza i utopić. Usłyszał to brat zwany Długą Nogą.

- Nie ma sprawy. Chętnie się wykąpię.

Długa Noga wskoczył do morza, a woda ledwie do kostek mu sięgała! Także i on wydawał się zawiedziony...

- Eee, tam. Myślałem że wasze morze jest głębokie, a tymczasem to takie byle co.

I z nudów zaczął łowić ryby. W jednej chwili wyrzucił na brzeg tak wiele ryb, że powstała z nich bardzo wysoka góra. I na dodatek nie zmoczył przy tym ani jednej nitki swego ubrania, czego nie da się powiedzieć o cesarzu. Ten był mokry od stóp do głów i zaśmierdł rybą.

Wtedy Wielka Stopa zrobił krok w stronę brata i od razu znalazł się na morskim brzegu. Złajał go:

- Czyś ty zgłupiał? Zapomniałeś już, po co tutaj przyszliśmy?

Ale wtedy wystąpił najmłodszy brat, Wielkie Usta. Zbliżył się do morza, kucnął i jednym haustem połknął całe morze. Obrócił się i wypuścił je na cesarski pałac wywołując wielką powódź.

Do dziś nie wiadomo, co się stało z cesarzem, jego doradcami i poborcami. Wiadomo tylko tyle, że nikt już więcej nie odważył się zadrzeć ze staruszkiem i jego synami. Mogli oni spokojnie żyć, przez nikogo nie niepokojeni, w swej urodzajnej krainie. W swej ukochanej wsi.



Bajka japońska
ZNALEZIONY W DZBANIE


Dawno temu, w pewnej japońskiej wsi mieszkał młodzieniec o imieniu Taro. Był obibokiem, jakich świat nie widział. Całymi dniami włóczył się po okolicy, gapił bezsensownie i dłubał w nosie. Oj, w dłubaniu w nosie był on prawdziwym mistrzem! Potrafił palcem dotrzeć tam, gdzie nikt przed nim jeszcze nie dotarł. Znał jego zakamarki lepiej od zawartości własnych kieszeni. Wszyscy wokół żalili się na niego, bo pracować nie chciał, a karmić go trzeba było.

Pewnego razu, gdy nadeszła jesień i wszyscy dookoła przygotowywali się do zimy, Taro swoim zwyczajem postanowił poszwędać się z nudów. Idąc drogą zauważył niespodziewanie porzucony dzban. Dzban, o dziwo, nie był ani pęknięty, ani zabrudzony. "Pewnie wypadł komuś z wozu" - pomyślał, a następnie zajrzał do środka ciekaw, co też w nim znajdzie. Patrzał, patrzał i nadziwić się nie mógł. Na samym dnie dzbana siedział mały ludzik wielkości grochowego strączka.

- Krasnoludek jakiś, czy co? - zdziwił się Taro, a zaraz potem postanowił: - Wezmę go, może mnie zabawi?

Gdy dotarł do domu, wyjął człowieczka ostrożnie dwoma palcami i zaczął się nim bawić. Próbował posadzić go na grzbiecie szczura, ale wciąż spadał. Łaskotał go piórkiem, a ten w ogóle jakby łaskotek nie miał. W końcu zniechęcił się i dał mu spokój, bo strasznie go to znudziło.

Następnego dnia młodzieniec poszedł wałęsać się po okolicy, aby dać upust swojemu próżniactwu. Zbijał bąki, strzelał z procy do ptaków i wylegiwał się nad rzeką. A gdy zaczął zbliżać się zmierzch, postanowił wrócić do domu. Ledwie przekroczył próg a od razu stanął jak wryty. Na samym środku jednoizbowego domu, na jego leżance, leżał rozbyczony jakiś człowiek i nic sobie z niego nie robił! Szybko otrząsnął się z oburzenia i już gotów był nawymyślać intruzowi, gdy nagle dostrzegł niezwykłe podobieństwo nieznajomego mężczyzny do istoty z dzbana!

- Urosnę jeszcze bardziej! - pochwalił się bezczelnie gość, który zachowywał się teraz nie jak gość, ale jak gospodarz. - I z dnia na dzień będę coraz większy, aż stanę się władcą wszechświata! A na razie nie właź mi w drogę. Wędruj sobie gdzie chcesz, bylebyś nie szwędał mi się pod nogami, bo jak urosnę, to jeszcze cię rozdepczę!

Taro nie mógł wyrzucić z domu gościa z dwóch powodów. Po pierwsze, byłoby to rażące naruszenie obyczaju japońskiej gościnności, który nakazywał gościć gościa tak długo, jak ten zechce zostać. A po drugie, był wielkim leniem i nie miał ochoty na awantury. Miał natomiast ochotę zjeść małe co nieco. Postanowił więc posilić się, ale szybko okazało się, że wszystkie zapasy żywności, jakie wyżebrał od rodziców i sąsiadów, zostały zjedzone.

"O, zjadł wszystko i pewnie dlatego tak urósł!" - pomyślał Taro. - "Teraz nie dostaniesz ani kęsa strawy i twoje pogróżki się nie spełnią! A gdy zgłodniejesz, to sam odejdziesz!" - I z tą optymistyczną myślą poszedł spać.

Nazajutrz, wcześniej niż zwykle, kiedy gość spał w najlepsze, wymknął się z domu przestraszony, że może zostać zmuszony do usługiwania mu.

Taro cały dzień spędził leniuchując i pożywiając się wyżebranym od napotkanych wieśniaków jedzeniem. Do domu wrócił pod wieczór licząc, że pogróżki gościa okażą się próżnymi przechwałkami. Niestety, Taro się pomylił. Gdy próbował otworzyć drzwi, odkrył z przerażeniem, że ciało gościa rozrosło się tak bardzo, że ledwo starczyło mu miejsca w całym domu! Zmartwionemu młodzieńcowi nie przyszło więc nic innego, jak spędzić noc na dworze.

Z rana Taro znowu udał się na wędrówkę a świat pomógł mu zapomnieć o kłopotliwym gościu. Miał po cichu nadzieję, że może znudzi mu się u niego i sobie gdzieś pójdzie zostawiając go w spokoju. Kiedy wrócił o zmierzchu okazało się, że jego nadzieje okazały się płonne. Już z oddali zauważył, że z okien domu wystaje coś dziwnego. Przyjrzał się temu czemuś z bliska i oniemiał. Zrozumiał, że są to ręce i nogi wielkoluda! Tak bardzo urósł ludzik z dzbana mimo, że nic nie zjadł.

Następnego ranka przyszedł do Tara sąsiad z prośbą:

- Pomóż mi, staruszkowi, zebrać zboże z pola. Lada chwila mogą spaść deszcze, a ja chory jestem i wszystko się zniszczy - prosił drżącym głosem.

Chłopcu nie uśmiechało się wziąć do pracy, ale i odmówić chorowitemu staruszkowi nie miał sumienia. Wziął więc sierp w dłonie i poszedł pomóc. Przez prawie cały dzień pracował robiąc sobie liczne przerwy. Sąsiad, oprócz podarowania mu zapasów na zimę, widząc problemy młodzieńca, zaoferował mu również nocleg i posiłek. Mimo to, gnany ciekawością jak bardzo on urósł i czy przypadkiem domu mu nie zniszczył, wrócił do domu aby ocenić rozwój sytuacji. Tym razem zaskoczyło go to, że wielkolud nie urósł. Nie tylko nie urósł, ale nawet znacznie zmalał, gdyż nogi i ręce nie wystawały już z okien.

Następnego dnia znowu poszedł pomóc sąsiadowi, gdyż pole nie zostało jeszcze całe skoszone, a kiedy zajrzał do domu pod wieczór, mógł nawet do niego wejść! Jego gość ponownie skarłowaciał. Taro zastał go siedzącego z zagniewaną miną w kącie. Gdy ten go ujrzał, od razu złajał go:

- Zawiodłem się srodze na tobie! Myślałem, że jesteś inny. Po kiego grzyba cały dzień wymachujesz tym sierpem?! Nie szkoda ci energii? Podłubałbyś chociaż w nosie, zamiast się tak męczyć! - narzekał gość.

Te słowa wystarczyły chłopcu, aby zorientować się w czym problem.

Nazajutrz Taro starał się specjalnie pracować tak, aby nikt inny nie wykonał więcej pracy od niego. Taktyka okazała się tym razem słuszna. Do wieczora ludzik z dzbana znów się skurczył. Ponownie miał wysokość strączka grochu.

- Proszę cię, Taro san, - zapiszczał żałośnie płaczliwym głosikiem, - skoro nie chcesz mnie już karmić swoim lenistwem, wsadź mnie chociaż ponownie do dzbana i pozostaw przy drodze.

Tak też i chłopiec uczynił. Rad był, że może się go w końcu pozbyć nie naruszając zasad gościnności.

Starzy ludzie powiadają, że istota owa był samym Lenistwem. A jak wiadomo, Lenistwo objawia się tylko obibokom i darmozjadom, aby wysysać z nich nie spożytkowaną w pracy energię.


Autor: Sław Michał Antosiewicz
wrzesień 2005
MEIN HERZ BRENNT!!!


J...... :*
Lacrima
Nabijacz
 
Posty: 475
Dołączył(a): 23 sierpnia 2007, o 08:53


Powrót do Forum ogólne

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości

cron