Każdy z was słuchał lub czytał baśnie, czy legendy. Założyłam ten temat, dla tych, którzy lubią je czytać, a nie mogą ich teraz nigdzie znaleźć
Bajka rosyjska
KAŁABOK
W pewnej rosyjskiej wsi żyła sobie para staruszków - dziadek i babcia. Mieli własną chatkę, ogródek i mały skrawek ziemi do uprawiania. Niespecjalnie im się powodziło, bo rosyjska emerytura nie jest zbyt wysoka i musieli bardzo oszczędzać. Pewnego razu, gdy uzbierali trochę mąki, babcia postanowiła upiec jednego kałaboka, czyli okrągłą bułkę drożdżową. Babcia miała dobry humor i dorobiła mu z resztki ciasta nos, ze śliwek sympatyczne oczka a uśmiech wycięła nożykiem. W każdym razie kałabok wyglądał bardzo sympatycznie i apetycznie.
Kiedy kałabok piekł się w piecu, z nieba spadła iskierka życia. Wpadła przez komin i osiadła na bułeczce. Wtedy stał się cud i kałabok ożył. W piecu było mu strasznie gorąco i postanowił się zdrzemnąć.
Gdy nadeszła odpowiednia pora, staruszka wyjęła kałaboka z pieca i uśmiechnęła się z radości, bo jeszcze żaden kałabok nie wyszedł jej taki sympatyczny. Nie zdawała sobie sprawy, że ten kałabok był inny, niż wszystkie kałaboki, które widziała w życiu. Położyła go na talerzyku, na parapecie, aby ostygł.
A gdy już tak sobie leżał i studził się, w pewnym momencie obudził się i ziewnął, a zaraz potem spojrzał na świat. Ujrzał drzewa, płotek, kury grzebiące w ziemi w poszukiwaniu robaków i warzywa w ogródku. W pewnym momencie usłyszał, że ktoś się zbliża i postanowił udawać, że nie żyje...
- Spójrz, na naszego kałaboka! - poprosiła babcia dziadka - To ci dopiero będzie uczta. To najapetyczniejszy kałabok, jakiego kiedykolwiek upiekłam!
Dziadek podszedł do okna, pochylił się nad kałabokiem i rzekł oblizując wargi:
- Oj tak, wygląda smakowicie. Już mi ślinka cieknie...
Jak się domyślacie, kałabokowi nie spodobała się wizja pożarcia przez dziadka i babcię i postanowił zmienić swoje przeznaczenie uciekając w świat. Gdy nikt na niego nie patrzał, sturlał się z parapetu na ziemię przed domem i poturlał dalej, pod płotkiem, przez dróżkę aż znalazł się w lesie. A tu nagle spotkał zająca. Zając przyjrzał mu się uważnie i zawołał:
- Ale fajne ciacho! Zaraz je zjem!
A kałabok, nie wiedząc jak wybrnąć z opresji, zaśpiewał, aby mieć chwilkę do namysłu. W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że nasza dzielna, zbuntowana bułeczka była nad wyraz inteligentna i na dodatek bardzo uzdolniona wokalnie.
- Z workiem zboża trafiłem do spichlerza, w piecu mnie upieczono, na talerzyku studzono, od babci uciekłem, od dziadka uciekłem i od ciebie, od zająca, teraz ucieknę!
I wiedząc już, co robić, poturlał się dalej. Zając próbował go dogonić, ale kałabok był szybszy. A gdy zwierzak zmęczył się i został daleko w tyle za kałabokiem, bułeczka spotkała wilka.
- Ho, ho... Co ja widzę?! - zdumiał się wilk - Jedzonko! I na dodatek samo przyszło! Mniam, mniam...
- Nie jedz mnie, szary wilku - poprosił kałabok - a zaśpiewam ci piosenkę. Co ty na to?
- No dobrze, nie widziałem jeszcze nigdy śpiewającego ciastka. Ale tylko odroczysz to, co nieuniknione.
I tutaj kałabok zaśpiewał mu tę samą piosenkę, którą usłyszał niedawno zając. Zmienił tylko zakończenie...
- ...I od ciebie, od wilka, teraz ucieknę!
I poturlał się nasz bohater przez krzaki kłujących malin, w których wilk utknął na tyle długo, że kałabok zniknął mu z pola widzenia. Ale miał pecha i trafił na niedźwiedzia. Ten przyjrzał mu się, mlasnął paszczą bo pociekła mu ślinka i już chciał bułeczkę zjeść, gdy ta nagle zaśpiewała. Zaskoczyło to misia. Gapił się na kałaboka jak głupi i nie wiedział co robić. A gdy otrząsnął się z oszołomienia, usłyszał ostatnie słowa piosenki:
- ...I od ciebie, od niedźwiedzia, teraz ucieknę!
I kałabok rzucił się do ucieczki, a niedźwiedź za nim! Ale kałabok był mały, okrągły, zwinny i turlał się szybciej od misia, który w końcu się zmęczył i usiadł na jakimś starym, powalonym pniu drzewa, aby odsapnąć.
Wtedy kałabok wpadł prosto pod nogi rudemu lisowi. Bardzo doświadczony w kwestiach ucieczek, zaczął mu śpiewać swoją piosenkę:
- Z workiem zboża trafiłem do...
- Czekaj, czekaj! Nic nie słyszę! - zawołał lis i wyjaśnił - Stary jestem i niedosłyszę. Możesz się trochę zbliżyć, bo nie rozumiem, co do mnie mówisz...
Kałabok zbliżył się troszkę i znowu, lekko zdenerwowany faktem, że dopracowana do perfekcji metoda ucieczki wymaga poprawek, zaczął śpiewać:
- Z workiem zboża trafiłem...
- Ciągle nic nie słyszę! - zawołał lis - Tylko coś jakby bzyczenie komara! Możesz zbliżyć się bliżej, do mojego ucha?!
No i kałabok wturlał się na ścięty pieniek, a lis usiadł obok i nadstawił ucho. Bułeczka zaczęła śpiewać, a lis, jak nie kłapnie paszczą! Am i mniam! I po kałaboku. Był i został zjedzony! Ale taki widać los był mu pisany - uciekał, uciekał, ale przed przeznaczeniem uciec nie zdołał.
I jaki z tego wszystkiego morał wynika? Nawet największy spryciarz, prędzej czy później trafi na kogoś, kto go przechytrzy.
Bajka ukraińska (dla dzieci xD)
CHOCHLIKI
Żył sobie kiedyś dobry i uczciwy chłop, któremu w życiu się nie wiodło. Ciężko pracował na kawałek chleba od rana do wieczora, a mimo to nie potrafił nakarmić do syta swych dzieci. Co zebrał zboże, to pożerała je pleśń. Krowy mleka dawać nie chciały, a gdy kwiaty w ogrodzie nadawały się do sprzedaży, zwierzęta uciekały z obory i wszystko tratowały. Kiedy na chwilę się uspokajało i gospodarz cieszył się, że odbija się od dna, nagle spadało na niego jakieś nieszczęście. I tak od wielu lat. Rok po roku. Ale pogodny był i nie załamywał się. Być może dlatego, że podtrzymywały go na duchu dzieci, które radośnie tańczyły, gdy grywał im na skrzypkach.
Pewnej niedzieli, gdy po pracowitym tygodniu zagrał dzieciom, a te puściły się w tan, wyskoczyły niespodziewanie spod podłogi jakieś małe ludziki i zaczęły tańczyć razem z nimi. Zdumiał się biedak i przeraził, gdy rozpoznał w nich psotne chochliki! Wiedział już, dlaczego nic mu nie wychodziło i ciągle się psuło. Przestał grać, a chochliki skryły się w szparze pod piecem.
Chłop nie dał po sobie poznać, że wie z kim ma do czynienia i wesoło zapytał:
- Kim jesteście?
- Jesteśmy dobrymi skrzatami - skłamały chochliki.
- Nie za ciasno wam tam, w tej szparze? - zapytał chłop.
- Nie! - odpowiedziały z dumą chochliki i dodały - Potrafimy zmieścić się wszędzie, gdzie zechcemy.
- Eee, nie wierzę! - odparł biedak i wyjął z szuflady krowi róg - Do tego rogu na pewno się nie zmieścicie!
- Połóż go na podłodze, to sam się przekonasz!
Tak też uczynił, a wszystkie chochliki wskoczyły do środka i zawołały:
- Gotowe! Już w nim jesteśmy!
Na to tylko czekał sprytny chłopina. Od razu, w mig go zakorkował i wszystkie chochliki zostały uwięzione.
- Wypuść nas! - zapiszczały błagalnie, ale nadaremno.
Biedak zaniósł róg do starego, porzuconego młyna i przywalił go ciężkim, młyńskim kołem służącym niegdyś do mielenia ziarna.
Od tamtej pory w życiu chłopa wszystko zmieniło się na lepsze. Szybko stał się najbogatszym gospodarzem w okolicy i wielu sąsiadów mu zazdrościło. A najbardziej pewien bogacz, który dotąd był najbogatszym chłopem we wsi. Nie mógł ścierpieć, że komuś powodzi się lepiej niż jemu. Pragnął dowiedzieć się, dlaczego tak się stało.
Poszedł więc do chłopa w odwiedziny. Udając przyjaciela dowiedział się wszystkiego o chochlikach, a nawet tego, gdzie zostały uwięzione.
Zawistnik udał się nazajutrz do starego młyna. Z wielkim trudem odwalił kamień młyński i odkorkował krowi róg. Nawet sekunda nie upłynęła, gdy wyskoczyła z niego cała chmara psotnych chochlików.
- Uwolniłem was, abyście mogły wrócić do swego gospodarza. Bardzo się za wami stęsknił.
Ale chochliki zadrżały ze strachu i zapiszczały:
- Oj, to zły człowiek! Mało co nas nie zabił! Nie chcemy już mieć z nim nic do czynienia, bo gotów znowu zrobić nam krzywdę! Ale z ciebie bardzo poczciwy i dobry człowiek. Uwolniłeś nas, więc z wielką chęcią zamieszkamy u ciebie!
- Nie, nie, nie! - zawołał bogacz, ale zrobić już nic nie mógł.
Chochliki przyczepiły się do niego jak rzep do psiego ogona i razem z nim trafiły do jego chaty. Pochowały się w szparach między deskami w podłodze i nigdy więcej ich nie ujrzał. Mógł za to ujrzeć skutki ich psot i złośliwych figli. Przez jakiś czas próbował wywabić je ze szpar, aby uwięzić, ale chochliki drugi raz na ten sam podstęp nabrać się nie chciały. Po kilku tygodniach zawistny bogacz stał się największym biedakiem w okolicy, a po kilku kolejnych - w całym kraju.
Autor: Sław Michał Antosiewicz
wrzesień 2005