Jest już poniedziałek. To wystarczający powód żeby pisać w tym temacie.
Jednakowoż powylewam trochę żali to może zrobi mi się lepiej.
Matko, tyle tego, że nawet nie wiem gdzie zacząć.
Kupiłam gitarę. Super. Jest świetna. Jednakże wszystko jak na złość albo się psuje albo nie działa tak jak powinno i całą przyjemność gry diabli biorą. Głośniki piszczą, interfejs trzeszczy. Zero radości, same nerwy, bo trzeba kombinować co jest nie tak i jak to naprawić. Reklamacje, wymiany. Matko - nie ogarnę. Profilaktycznie też będę zmuszona do drastycznej metody jaką jest format kompa, bo a nóż widelec wszystko cudownie zacznie działać.
Skończyły się ferie i trzeba wracać do szarej rzeczywistości jaką są 4 wizyty w Sosnowcu tygodniowo. Matko boska, jak ja kocham mój wydział. Żeby chociaż pogoda była normalna, a nie rodem z syberyjskiej puszczy. No nic. Zobaczyłam mój plan i zrobiło mi się źle. Łacina. Coś czego panicznie bałam się od jakichś 10 lat po zobaczeniu siostry palącej notatki z tegoż przedmiotu w naszym zlewie. Siostra zdała i w tenże radosny sposób postanowiła pożegnać się z przedmiotem. Przysięgam, jak zdam to zrobię to samo. Chociaż moment - przecież ja najpierw muszę się dostać w 100% na drugi semestr gdyż...
... wisienką na torcie jest egzamin z historii literatury angielskiej, którego nie zdałam gdyż zobaczywszy pytania zamarłam i w mojej głowie pojawiło się jedno pytanie -
CO JA PACZE?! Doprawdy, godzina na napisanie eseju pt.
"Omów ewolucję sonetu w epoce renesansu", opisanie trzech pojęć których już nawet nie pamiętam oraz zapełnienie połowy strony porównaniem XVII-wiecznego romansu z XVIII-wieczną nowelą to.... KUŹWA STANOWCZO ZA MAŁO! Żeby to chociaż w kręgach moich zainteresowań było, ale nie bo po co. Gdyby mi dali temat, nie wiem,
"Omów błędy w taktyce promocyjnej jednego ze znanych rosyjskich zespołów" to prawdopodobnie dałabym radę, a tak to dupa zbita.
No, i od razu mi lepiej. Nikt tego nie przeczytał, bo za długie ale i tak mi lepiej.